Otóż wybrałem się (masuo) dziś pierwszy raz z moją wspaniałą przyjaciółką (aś) na tak zwaną pustynię krakowską. Zapytasz pewnie "ale jak to, pustynia w Krakowie?!?" Ja odpowiem - yasss, jeśli dobrze znasz się na rzeczy, znajdziesz miejsca, o których nie wie zbyt wielu;) Pojechaliśmy tramwajem numer dziesięć, po drodze mijając kilka przystanków o bardzo ciekawych nazwach pokroju KOKSOCHEMIA, aż dojechaliśmy do naszego destinejszon przystanku. Tam wykonaliśmy szybki look na mapy gugla i stwierdziliśmy, że najlepszym pomysłem na dostanie się do ultra tajnego i strzeżonego miejsca, jakim jest "pustynia", będzie przejście parę kilometrów w totalnym buszu (lesie) i wyjście w odpowiednim momencie omijając ochronę. No więc idziemy, idziemy, co jakiś czas wynurzając się zza skarpy, która oddziela nas od terenu "pustyni" oczekując dobrej lokacji na wkroczenie na nią bez bycia zauważonym przez Rysi-Zbysi (ochroniarzy). Minęliśmy dziwny rurociąg, z którego kapała jakąś substancja, pole pełne niebieskich drzew (chyba były niebieskie), górę usypaną z zastygłej lavy i kilka innych ciekawych miejsc cały czas upewniając się, ze jesteśmy poza zasięgiem jakichkolwiek kamer, podejrzanych budek ochroniarzy itp. Powtarzam, szliśmy TOTALNYM LASEM i cały czas podążaliśmy wzdłuż skarpy. Po znalezieniu odpowiedniego miejsca, nieco "na chama" postanowiliśmy przejść przez kawałek strzeżonej drogi (chyba pozostając niezauważonym przez ochroniarzy), schowaliśmy się za sporym transformatorem i naszym oczom ukazał się iście piękny widok tzw. pustyni. Posiedzieliśmy tam dłuższą chwilę i stwierdziliśmy, że pasowało by się zbierać. Przeszliśmy więc znów tym samym strzeżonym kawałkiem terenu, zaskoczyliśmy ze skarpy i tym razem znaleźliśmy nieco bardziej cywilizowaną drogę powrotną (ale i tak zadupie). Wróciliśmy na przystanek i w oczekiwaniu na tramwaj usiedliśmy przy lokalnym WC'cie. Po chwili podszedł do nas starszy z bardzo ostrymi rysami twarzy (przypominał nieco tę kukiełkę z teledysku "Porannej Wiadomości) i zaczął "jak tam jeszcze będziecie chodzić...". Myślałem że chłop powie coś w stylu "...to wam nogi z dupy powyrywam", ale on zamiast tego ostrzegł nas "...to musicie kurewsko uważać, tam jest matka dzik z trzydziestoma młodymi, mieliście naprawdę cholernie dużo szczęścia że was nie rozszarpała". Zastygłem w miejscu, chłop mimo całych naszych starań zdał się wiedzieć o każdym naszym ruchu w czasie drogi, znał i wyrecytował nam dosłownie każdy szczegół naszej podróży - wiedział, że szliśmy wzdłuż skarpy, wiedział że poruszaliśmy się głównie lasem, znał cel naszej wyprawy, z jakiegoś powodu wiedział o tych dzikach, które jak sam stwierdził "chodziły visa vi pola, którym szliśmy", a do tego poszedł za nami na przystanek. Nie wiem, czy bardziej byłem przerażony kwestią dzików, czy tego, skąd on do cholery to wszystko wie. Dopytywałem o szczegóły naszej oraz dzików lokalizacji, żeby podświadomie dopytać go, jakim cudem nas widział, ale nie zdradził nawet rąbka tajemnicy. Po udzielonej nam lekcji po prostu odszedł, wsiadł do wagonu przed nami i tyle go widzieliśmy. Naprawdę nie mam pojęcia, co o tym panu myśleć. Czy był jakimś leśnikiem? A może ochroniarzem i obserwował nas z jakichś kamer, których nie widzieliśmy? W takim razie czemu wyszedł by za nami na przystanek? Może cały czas szedł za nami? Albo od jakiegoś momentu? Jeśli tak, to dlaczego mimo dosyć częstego patrzenia za siebie nie zauważyli byśmy go? Czy historia o dzikach jest prawdziwa, a może po prostu chciał nas stamtąd odstraszyć?? Mamy tak kurewsko dużo pytań, a praktycznie zero odpowiedzi. Ten pan zachował się dosłownie jak nasz jakiś anioł stróż. Jeśli kiedykolwiek uda mi się go jeszcze spotkać, koniecznie muszę go zapytać o coś więcej, bo nie daje mi to spokoju. To niestety jest prawdziwa historia. masuo, 2022.07